Nie jest obce zjawisko dyskryminacji. Wśród społeczeństwa krajów rozwijających się dotyczy ona głównie kobiet, dzieci i niepełnosprawnych. W Polsce m.in. tzw. "kolorowych", osób wykształconych oraz o odmiennych poglądach. Wiem, że ten temat jest jednym z tabu, porusza się jednak go dość często. Mimo wszystko, każdy człowiek jest taki sam. Pełnione funkcje, płeć, kolor skóry, klub, któremu kibicujemy to błahostki. Błahostki, które różnią. Usłyszałam kiedyś z ust pewnej kobiety : "Nie jestem rasistką, ale niech sobie Chińczyki siedzą u siebie, nie tutaj." Zaprzeczała sama sobie. Jednak nie takiego rodzaju dyskryminacji potrzeba zaniechać. Owszem jest to karygodne, jednakowoż, co kraj to obyczaj, a pewnych różnic kulturowych nie da się zatrzeć. Chodzi mi o dyskryminację ludzi z powodu ich wyznania, a raczej jego braku. Polacy - tak obłudni, wierzący niepraktykujący - potępiają ateistów, agnostyków, a nawet ludzi, którzy zwątpili. Często zdarza się również, że i oni są tępieni - oko za oko, ząb za ząb. Co daje wspólne dogryzywanie sobie? Pustą satysfakcję, którą trzeba co chwilę odbudowywać, a może po prostu jest to jakaś forma spędzania wolnego czasu? Co daje katolikowi wyśmianie satanisty przechodzącego obok? Co daje sataniście wyśmiewanie katolika, który co niedziela chodzi do kościoła? Odpowiedzi nasuwa się tysiące, jednak naprawdę chodzi o cholerną staysfakcję, że jest się lepszym. Lepszym, ponieważ zabrało się komuś godność. Komuś kto miał odwagę, żeby obnosić się ze swoimi poglądami. A przecież, nikt nie może mieć czegoś więcej. Jesteśmy równi. Błąd. Wtedy nie jesteśmy równi. Każdy z każdym drze koty. Niby w porządku, ponieważ wszystkie chwyty dozwolone, ale tak naprawdę wygrywa jedna osoba. Ta, która godziła odwagę drugiej. Dyskryminacja = wszechobecny wyścig. Tak. Dościganie kogoś. Mężczyźni kobiety za ich atuty, dorośli dzieci za niewinność itd. Dyskryminując pokazujemy, że jesteśmy słabi.
Ot, tak kolejna gadka szmatka na temat, który zdaje się być jak stara szmata.